wtorek, 27 kwietnia 2010

Papuga i ludzie

W pobliskim sklepie zoologicznym jest papuga. Szaro-granatowa, a na ogonie ma piękne pomarańczowe pasmo. Sklepik jest ogromnie zagracony, wąski, z akwariami aż po sufit i klatkami z ptactwem i inną drobną zwierzyną. Przejście tarasują worki z karmą i kupa różnego badziewia.

Dotychczas papuga siedziała we wciśniętej na półce klatce. Jeśli miała dobry humor, witała klienta radosnym: "Dupa, dupa!' i popatrywałam bystrym oczkiem. Potem obcięto jej lotki i nie musi już siedzieć w klatce, tylko wysiaduje na klatce, ogólnie dostępna dla wszystkich ciekawskich.

- Daj główkę Żakunia, daj główkę! - zachęca papugę pewien pan w towarzystwie małego chłopczyka. Ma to być zachęta do pogłaskania. Ale papudze ani w głowie pieszczoty, patrzy bystrymi oczkami i znacząco nastawia dziób.

- A jakby tak papudze dać pestki dyni? - nagabuje sprzedawcę pewna pani, która wepchnęła się bez kolejki i skutecznie przeszkadza w obsługiwaniu klientów. Zniecierpliwiona papuga dziobie ją w palucha. Bez skutku.
- Czy papugi lubią dynię? - kontynuuje kobieta podniesionym głosem. - Mam papugę i chciałabym wiedzieć. A właściwie to skłamałam, nie ja mam, tylko sąsiadka. Ale ja też miałam papugę i nauczyłam ją gwizdać: "Hej ho, hej ho, do pracy by się szło..."

- No gwiżdż, gwiżdż - zachęca papugę kobieta i śpiewa fałszywie "Hej ho, hej ho...". Papuga tym razem jej nie dziobie, chociaż wyraźnie ma ochotę.

W sklepie robi się coraz ciaśniej i bardziej duszno oraz wywiązuje się dyskusja na temat cen najprzeróżniejszych papug. Ta obecna kosztuje pięć tysięcy. Stoicko podjada ze szklanego pojemnika, starając się nie zwracać uwagi na tę całą hałastrę.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Nasz podatkowy rekord

Porozmawiajmy o podatkach. Moment jest bardzo stosowny. A więc, kto płaci w Polsce podatki?

Kilka lat temu "Polityka" opublikowała listę bogatych firm, które otrzymały milionowe zwolnienia z podatków. Ten proceder prawdopodobnie trwa nieustająco, tylko mało kto o tym wie, poza zainteresowanymi - oczywiście. Nasuwa się więc pierwszy wniosek - z podatków zwalniani są najbogatsi.

Niedawno dwie niewielkie, ale legalnie działające firmy robiły w moim mieszkaniu remont. Żadna z nich nie wystawiła mi rachunku za wykonane prace. Ich szefowie wyrazili przy tym głębokie zdziwienie, że czegoś takiego w ogóle żądam. Jeden z nich oświadczył, że musi wystawić rachunek na komputerze, co miałam uznać za wyjątkowo trudną przeszkodę. Rachunki - według nich - nie były mi do niczego potrzebne. Rzeczywiście nie były mi do niczego potrzebne, bowiem została zniesiona ulga remontowa za wykonane prace. Państwo polskie połakomiło się bowiem na ulgi podatkowe i poszerzyło dzięki temu szarą strefę, tracąc zdecydowanie większe pieniądze. Jest to tak strasznie głupie, że nie do wiary.

Kto jednak płaci u nas podatki? Ci wszyscy, którzy w innych państwach Unii Europejskiej z podatków zostaliby zwolnieni. A więc: najniżej zarabiający pracownicy najemni, emeryci, renciści i bezrobotni, jeśli pobierają zasiłek. Podatki płaci się też od zapomóg, odpraw, które otrzymują pracownicy, gdy ich firma upadnie (odprawa i zapomoga traktowana jest jako wzbogacenie!) i od każdych legalnie zarobionych 100 złotych. W tych przypadkach o jakichkolwiek zwolnieniach albo możliwości ucieczki od podatków nie ma mowy i nie ma możliwości.

Szczerze mówiąc, w polskiej polityce podatkowej zawarta jest podłość naszego państwa. Jest to polityka, jak z czasów feudalnych, gdy poborcy podatkowi gnębili najbiedniejszą ludność. Przypomnę, że w Biblii zawód poborcy uważany jest za najbardziej hańbiący. Nie dziwi to jakoś w tym wielce katolickim kraju?

Podobno Polak musi pracować na swoje podatki (wliczając w to nie tylko podatek dochodowy, ale wszystkie możliwe składki oraz VAT) aż pół roku. Swoisty rekord na tle innych krajów europejskich. I choć Polacy oddają państwu tak duży haracz, to w odróżnieniu od innych krajów mają dziurawe drogi, brudne miasta, zrujnowaną kolej, byle jak funkcjonującą pocztę i wołającą o pomstę do Boga służbę zdrowia. To wygląda na jakiś wielki kant, zawarty w tzw. polityce podatkowej naszego państwa. Ci, co zarabiają najwięcej, na przykład supermarkety, gdzieś z tą forsą uciekają i jakoś nikt ich nie ściga, i jakoś nikt im nie grozi.

A te nasze nieszczęsne PIT-y? Skąd się biorą ludzie, którzy potrafią tak wszystko skomplikować, pokręcić, wymyślić takie ilości bezsensownych rubryk, tabelek, w majestacie prawa stworzyć ten potworny bełkot dla wtajemniczonych księgowych. A potem jeszcze zatrudnić armię ludzi, którzy zajmą się rozszyfrowywaniem tego wszystkiego. A jak co mętne i niezrozumiałe, to tym większe pole do popisu dla wszelkich nadużyć.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Niekiedy....

Sprzedawczyni ze stoiska z wędlinami, kobieta słusznej postawy, jak hiszpański galeon podpływa do każdego klienta, krojąc wędlinę, dostojnie kołysze się na falach, a gdy już ma położyć porcję na wagę, robi to tak tanecznym ruchem, jakby manewr galeonu położył go lekko na falach.

Sprzedawczyni w warzywniaku, małej ciasnej kanciapie, robi na drutach swetry, szczególnie, gdy pogoda niespecjalna i klientów ani na lekarstwo. Robi na drutach stojąc w otwartych drzwiach i wypatrując lepszych dni. A potem wiesza je, kolorowe i niezbyt foremne, ponad skrzynkami z cebulą i jabłkami. Są na sprzedaż i budzą niejakie zainteresowanie.

Sprzedawczyni z mięsnego niczym szczególnym się nie odznacza, poza tym że nie jada mięsa i z nieukrywanym niesmakiem pakuje je do nylonowych woreczków.

Sprzedawczyni z cukierni jest złośliwa i nie lubi ludzi, ale sama cukiernia złośliwa nie jest. Cukiernia jest miejscem medytacji. To tutaj, wdychając zapachy ciast i patrząc na torty z bitą śmietaną, można osiągnąć chwilę iluminacji i zrozumieć (niestety, tylko na moment), że świat jest absolutnie doskonały.

Sprzedawczyni z kiosku z kwiatami jest wysoka i piękna. Hoduje dwa szare, puszyste koty. Niekiedy leżą na wystawie za szybą. Niekiedy gubią się, a sprzedawczyni z płaczem szuka ich do późna w noc wśród zakazanych dzikich ogrodów.

Niekiedy nawet ja nie jestem złośliwą małpą.


poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Wróciły.... i bum!

Reklamy oczywiście wróciły. Skończył się błogi spokój, chwile spędzane przy miłych sentymentalnych nutkach, uśmiechniętych zdjęciach prezydenckiej pary, a teraz... Ała, ała, ała! - drze się jakieś babsko i wtóruje mu jeszcze kilka innych. To reklama leku "ibum", czy coś w tym rodzaju. Będziemy to słyszeć dziesiątki razy, między informacjami o chmurze wulkanicznego pyłu, ludziach śpiących na lotniskach i wiadomościami o kolejnych pogrzebach. Aż nam się w głowach pomiesza i już nie będzie wiadomo, co jest reklamą, a co informacją, co prawdą, co wymysłem, co chorym pomysłem.

Czy ta telewizja taka biedna, czy reklamy takie tanie? Czy trzeba tego naćkać w takich ilościach i to w programach informacyjnych? Czy informacje, pocięte przez te kretyństwa, zachowują swoją wartość, czy też doprowadzają tylko do bólu głowy?

Pytania są rozliczne i głównie bez odpowiedzi. Odpowiedź kryje się bowiem w sposobie funkcjonowania zagranicznych koncernów medialnych, które odkryły w Polsce swoje prawdziwe Eldorado. Tutaj (czyli w naszym kraju) to dopiero można pohulać! Zarabiać forsę bez ograniczeń, podsuwać towar najgorszej jakości i nazywać to wolnymi mediami. Oczywiście w innych krajach hulają te same koncerny, ale tam (mam tu na myśli kraje zachodnie) na tak wiele pozwolić sobie nie mogą. Ogranicza je prawo i nacisk środowisk dziennikarskich, które są odpowiednio zorganizowane i solidarne. Wydaje mi się, że tam jeszcze się ten zawód szanuje, podobnie jak zdecydowanie bardziej szanuje się widzów i czytelników, niekoniecznie z góry zakładając, że ci ostatni są kretynami i zeżrą każdą niestrawną papkę.

A gdy o spożywaniu mowa, to tzw. produkty żywnościowe też są u nas gorszej jakości, niż ich zagraniczne odpowiedniki. W końcu dla kraju, rzec by można nieco kolonialnego w swej istocie, nie ma się co znowu tak z tą jakością wysilać. Przecież Polacy, którzy przez całe lata oglądali ocet na półkach, a w porywach herbatniki, nie będą tak znowu grymasić. I nie grymaszą. Chyba, że czasami coś zjedzą gdzie indziej. Ale wtedy pomyślą, że im się przewidziało. No i gitara! - jak powiada Ferdek Kiepski.

piątek, 16 kwietnia 2010

Cyklop z Falludży

Nie czytacie zachodniej prasy? Jeśli nie, to wielka szkoda. Być może wtedy udało by się wam pojąć, jak żałosne są polskie media i jak wiele prawdziwie istotnych informacji nie dociera do naszego społeczeństwa. Może to niestosowne pisać o tym w przeddzień prezydenckiego pogrzebu, ale gdy widzę te ilości krokodylich łez wylewanych głównie przez dziennikarzy TVN24, tych samych, którzy przedstawiali Lecha Kaczyńskiego jako ostatnią miernotę, to naprawdę biorą mnie diabli. Ach te teatralnie poważne twarze i te teatralnie drżące głosy! Gdy na nich patrzę, ogarnia mnie głębokie obrzydzenie.

Obrzydzenie to towarzyszy mi zresztą od dawna i odnosi się do większości polskich mediów. Zawód dziennikarza zdewaluował się w Polsce do granic możliwości, coraz więcej tu zwykłych głupców i dyletantów. Na gwiazdy telewizyjnego dziennikarstwa wyrastają chamowate panie lub panowie. Rozprzestrzenił się obyczaj agresywnych napaści na rozmówców, przerywania im w środku zdania, wyrażania własnej opinii poprzez sposób formułowania pytań. Okazuje się wtedy, że bohaterem spotkania nie jest rozmówca, ale owa żałosna "dziennikarska gwiazda". A docieranie do prawdy?
Rolą polskich mediów nie jest w żadnym przypadku docieranie do prawdy. Co najwyżej urabianie opinii publicznej poprzez wydobywanie na wierzch pewnych faktów, a utajanie innych. Poprzez niszczenie pewnych ludzi, a promowanie innych. Poprzez wmawianie nam, co myśli polskie społeczeństwo, chociaż ono wcale tak nie myśli. Rolą polskich mediów jest manipulacja.

Chcę wam dzisiaj napisać o cyklopie z Falludży. Pewnie nie dowiecie się o nim z żadnej z polskich gazet ani programów telewizyjnych. A powinniście, ponieważ nasi żołnierze nadal uczestniczą w wojnie z Irakiem. BBC donosi, że w Falludży rodzi się coraz więcej strasznie zniekształconych dzieci. Mają wady serca albo niedorozwój mózgu. Jedno z urodzonych tam niedawno dzieci miało trzy głowy. Inne oko na środku czoła - jak cyklop. Falludżę nazywa się już drugą Hiroszimą. W Iraku używano m.in. bomb neutronowych, broni laserowej, broni mikrofalowej - prawdziwego arsenału science-fiction Pentagonu. Przecież trzeba gdzieś wypróbować nową technologię, nieprawdaż?

Może Irak przez całe następne dziesięciolecia będzie się domagał powiedzenia prawdy o zbrodni, jakiej dokonano na ich narodzie, jak my domagaliśmy się prawdy o Katyniu.