środa, 8 grudnia 2010

Duch Fredry nie ginie

Było, jak u Fredry, a nawet zabawniej. Na ulicę wylegli gapie, a wygodne miejsce w oknach zajęli sąsiedzi z naprzeciwka. Przybiegła właściciela warzywniaka, kwiaciarka, mój znajomy z księgarni, adwokat z pobliskiej kamienicy i dozorca Andrzej. Zjawiła się też straż miejska i policja. Za służbami nadciągnęli robotnicy z butlami i palnikami acetylenowymi.

Zaczęło się dobrych kilka lat temu. Jedną z kamienic odziedziczył pewien paranoiczny koleś. Najpierw zadbał o to, aby kompletnie zatruć życie nielicznych lokatorów tej, co tu dużo mówić, ruiny. Lokatorzy dzielnie bronili się za pomocą sądowych procesów, ale koleś i tak ich wykończył, więc się wszyscy wyprowadzili. Ucieszony koleś zaczął zamurowywać okna i odgradzać się od ulicy najpierw ogrodzeniem z siatki, a potem za pomocą solidnej metalowej konstrukcji. W ten sposób okoliczna ludność straciła możliwość chodzenia na skróty błotnistą ścieżką obok dzikich ogrodów, gdzie w pokrzywach walały się butelki po winach prostych. Tak by już zostało, gdyby nie pewien projekt wybudowania tu ulicy, która - historycznie rzecz ujmując - już kiedyś istniała i nazywała się romantycznie Zatyłki.

Część ludności była zdania, że nowe Zatyłki nigdy nie powstaną, bo koleś znajdzie sto sposobów, by wstrzymać prace i dokonać żywota za metalowym murem w pustej kamienicy (gdzie straszą sowy i puszczyki). Jednak wybiła jego godzina. Ludność, robotnicy i władza zgromadzili się z rana przed płotem, a koleś wlazł na drabinę z drugiej strony i drogą słownej perswazji próbował ich zniechęcić do dalszych działań. Nic to nie dało. Robotnicy wyciągnęli palniki i przystąpili do rozpruwania metalu. Tymczasem koleś, ku uciesze gawiedzi, zaczął rzucać na nich przez płot łopaty brudnego śniegu. Policja gapiła się bezmyślnie, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Koleś znowu wlazł na drabinę i z narażeniem utraty jednego z członków próbował odtrącić ręką palnik. Jednak jego samotna klęska już była przesądzona. Ogrodzenie rozebrano i wywieziono, by kolesiowi nie przyszło do głowy grodzić od nowa podczas najbliższej nocy.

I to by było na tyle, gdyby nie opowieść ludności, że w głębi dzikich ogrodów jest jeszcze jeden szalony właściciel, o wiele lepiej obwarowany i otoczony zasiekami. Podobnież z nim już nie pójdzie tak łatwo. Duch Fredry w narodzie nie ginie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz