wtorek, 20 kwietnia 2010

Niekiedy....

Sprzedawczyni ze stoiska z wędlinami, kobieta słusznej postawy, jak hiszpański galeon podpływa do każdego klienta, krojąc wędlinę, dostojnie kołysze się na falach, a gdy już ma położyć porcję na wagę, robi to tak tanecznym ruchem, jakby manewr galeonu położył go lekko na falach.

Sprzedawczyni w warzywniaku, małej ciasnej kanciapie, robi na drutach swetry, szczególnie, gdy pogoda niespecjalna i klientów ani na lekarstwo. Robi na drutach stojąc w otwartych drzwiach i wypatrując lepszych dni. A potem wiesza je, kolorowe i niezbyt foremne, ponad skrzynkami z cebulą i jabłkami. Są na sprzedaż i budzą niejakie zainteresowanie.

Sprzedawczyni z mięsnego niczym szczególnym się nie odznacza, poza tym że nie jada mięsa i z nieukrywanym niesmakiem pakuje je do nylonowych woreczków.

Sprzedawczyni z cukierni jest złośliwa i nie lubi ludzi, ale sama cukiernia złośliwa nie jest. Cukiernia jest miejscem medytacji. To tutaj, wdychając zapachy ciast i patrząc na torty z bitą śmietaną, można osiągnąć chwilę iluminacji i zrozumieć (niestety, tylko na moment), że świat jest absolutnie doskonały.

Sprzedawczyni z kiosku z kwiatami jest wysoka i piękna. Hoduje dwa szare, puszyste koty. Niekiedy leżą na wystawie za szybą. Niekiedy gubią się, a sprzedawczyni z płaczem szuka ich do późna w noc wśród zakazanych dzikich ogrodów.

Niekiedy nawet ja nie jestem złośliwą małpą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz