poniedziałek, 3 maja 2010

Ogród japoński

Ten dom chyba od 10 lat nie jest zamieszkany. Właściwie nie jest zamieszkany od momentu, gdy go wybudowano. Stoi w pięknym miejscu dzielnicy willowej, na lekkim wzniesieniu, które zostało sztucznie stworzone. Z tyłu ma zieloną ścianę starych kasztanów. Jest ładny i na swój sposób zwyczajny, nie ma w nim przesady nowobogackich siedzib. Wygląda, jakby zapraszał do siebie, nawoływał mieszkańców, a jednak...

Nikt nigdy w nim nie mieszkał. Świadczą o tym nie tylko latami zamknięte na głucho żaluzje, ale zwisający u drzwi wejściowych kawałek kabla - świadectwo nigdy nie zainstalowanej lampy. Przez kilka lat miejsce przeznaczone na ogród porastały kępki trawy. Aż całkiem niespodziewanie wykwitł tu japoński ogród. Przysięgam, że pojawił się całkiem gotowy. Z krzewami iglastymi odpowiednich kształtów i wielkości, skomponowanymi według wszelkich zasad prawdziwej harmonii wśród głazów z ciemnozielonego kamienia. Teraz spośród skał wyrastają niewielkie kępy tulipanów, hiacyntów i żonkili.

A skały wyszły też na ulicę. Jedna stoi tuż przy bramie obok cisu (też go tu wcześniej nie było), otoczona drobnymi żółtymi kwiatkami, jakby ktoś obsypał ją żółtym piaskiem. A druga, mniejsza, trochę dalej.

Do domu prowadzą teraz schody z marmuru w odcieniach ciemnej czerwieni i kończą się tuż przy zwisającym kablu. Moja znajoma stoi i liczy, ile kosztują schody, odnosząc się zainstalowanej u niej niedawno marmurowej umywalki (cholernie droga! - mówi). Ogląda uważnie piękną bazaltową kostkę, bo właściciel domu wyremontował też dobry kawałek chodnika. Pewnie dlatego, żeby najbliższe otoczenie też było zen. Ale najbardziej zen jest stworzenie domu i ogrodu nie po to, by ktoś w nim mieszkał, ale dla samej formy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz