wtorek, 22 czerwca 2010

Gorzki zapach krzewów

Smaki z zapachy tworzą literaturę. Pewien Francuz, który dotąd prowadził lekkomyślny tryb życia, głównie bywając w sferach arystokratycznych z kamelią w butonierce (bo nie pachniała, a on miał straszną alergię), spożył magdalenkę zamoczoną w herbacie, skutkiem czego napisał kilkutomowe dzieło, czarujące i przygnębiające, zamotane, subtelne i zmysłowe. Opisowi jednej frazy muzycznej potrafił poświęcić kilka stron, a jego analiza miłosnego zauroczenia nie ma równych w literaturze. Zamiana bywalca salonów na pisarza miała wysoką cenę. Zamknął się w sypialni, kazał zamknąć i zasłonić okna (alergia, oczywiście!), wlazł do łóżka, wdział na siebie kilka swetrów, bo było mu zimno i tak pisał, podparty kilkoma poduszkami. Z tego pokoju już nie wyszedł do śmierci, jak też nikogo nie przyjmował. Raz tylko zachciało mu się posłuchać muzyki, więc sprowadził zespół filharmoniczny do domu.

Dlaczego ja akurat o tym? Po pierwsze dlatego, że mój znajomy, który czasami zagląda do tego bloga, nabrał niesłusznego przekonania, że czytam tylko "Harrego Pottera". Co jest prawdą częściową. A także z powodu zapachu. Gorzkiego zapachu kwitnących na biało krzewów, szczególnie intensywnego podczas niedawnego deszczu, gdy zmierzałam w stronę domu. Przypomniał mi się wtedy mój dziadek, który zabrał mnie, kilkuletnią wówczas dziewczynkę, na spacer. Dziadek twierdził wówczas, że mu uciekłam, a ja - że dziadek się zgubił. W każdym razie każde z nas wróciło osobno do domu, a dziadek o mało nie dostał zawału serca. Wokół domu babci rosły te gorzko pachnące krzewy, a ich zapach na zawsze zapisał mi w pamięci historię przygody z dziadkiem. To nie to samo, co efekt magdalenki, oj nie! Taka sobie malutka impresyjka, na moją miarę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz