poniedziałek, 14 czerwca 2010

Księżniczka Zosia

Moja koleżanka szkolna Zosia była prawdziwą księżniczką. Byłam wtedy za mała i za głupia, żeby zrozumieć, na czym to polega i zresztą dotąd nie wiem. Dla mnie Zosia była normalną dziewczynką o jasnych włosach, niebieskich oczach i charakterystycznie zaokrąglonym nosie. Według mnie z tamtych czasów Zosia była całkiem przeciętna, a nawet pozbawiona wdzięku. Było to jednak zdanie całkowicie odosobnione. To ona zagrała księżniczkę w naszym szkolnym przedstawieniu, to ona czytała całej klasie bajki, bo miała ładny głos i dobrą dykcję, to ona była najlepsza była z matematyki i z polskiego. Te kwestie były dla mnie jeszcze jakoś zrozumiałe, ale nie sprawa chłopców.

W szkole podstawowej wszyscy chłopcy szaleli za Zosią, a ja kompletnie nie mogłam pojąć, o co im chodzi, bo byłam nieco opóźniona w rozwoju. Pewne zainteresowanie budziła też Kasia, jednak słusznie, bo potem została właścicielką sieci burdeli. O Zosi w żaden sposób nie dało się snuć podobnych przypuszczeń. A mimo to, gdy wracałyśmy ze szkoły, za Zosią biegały tabuny gówniarzy, popisujące się w najbardziej absurdalny sposób, łącznie z łażeniem po drzewach i śpiewaniem głupich piosenek z aluzjami seksualnymi. Potem zaczęli jej nosić teczkę, a ja gdzieś pomykałam z tyłu, jako osoba zbyteczna i wyłączona z towarzystwa. Niektórzy kochali się w niej na zabój aż do matury. A jednym z nich był Bartek.

Otóż kilka lat temu Bartek bardzo się przyłożył i zorganizował spotkanie klasowe. Bardzo chciał spotkać po latach Zosię, która wyjechała do innego miasta. Ubrany w garnitur stał przy bramie (spotkanie odbywało się w leśnej kawiarni) i witał wszystkich, wypatrując Zosi. Nie przyszła, chociaż zapowiadała. Gdy już wszyscy usiedliśmy, komuś przypomniało się, że jakaś stara kobieta chodziła po lesie, najwyraźniej kogoś szukając. Ktoś pobiegł i przyprowadził Zosię. Staruszkę. Wszyscy się postarzeliśmy, przybyło nam zmarszczek i siwych włosów, ale nie wyglądaliśmy, jak staruszkowie. Zosia, tak. Chudziutka buzia, obwisła skóra, rzadkie włosy zebrane w szary koczek. Miała zduszony głos, który z trudem przechodził jej przez gardło. Jak to się stało? Jak i kiedy zgasł czar księżniczki (dla mnie niewidoczny, bo długo byłam opóźniona w rozwoju)? Czy wcześniej chłopcy z naszej klasy trwali w jakimś zbiorowym opętaniu? A może Zosia miała jakiś zaczarowany przedmiot, dzięki któremu stawała się piękna, jak to w bajkach bywa? Różę albo pierścień? A jednak, dzięki tym niespodziewanym metamorfozom, Zosia jak nigdy zasłużyła na tytuł księżniczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz