Blog Ewy
Nie jest moją intencją opisywanie osobistych rozterek, stanów ducha oraz innych ekshibicjonistycznych wynurzeń, które z powodzeniem możecie znaleźć na innych blogach. Piszę o tym, jaki jest świat, a raczej - jak ja go widzę. Nie mam zamiaru ulegać modom, powszechnie przyjętym poglądom ani zawracać sobie głowy tzw. poprawnością polityczną.
środa, 2 listopada 2011
Zielona wyspa czyli analfabetyzm ekonomiczny
Polacy są analfabetami ekonomicznymi, zresztą na własne życzenie, bo nawet nie próbują się choć trochę dokształcić. Z tego też powodu każdy, kto dorwie się do mediów, może im wszystko wmówić, na przykład to, że jesteśmy zieloną wyspą.
Zielona wyspa polega m.in. na tym, że mamy trzykrotnie mniejsze średnie płace, niż bijący się na ulicach Grecy, największy poziom biedy w Unii Europejskiej, najgorszą służbę zdrowia, najgorsze koleje, najwięcej śmiertelnych wypadków na drogach, też zresztą fatalnych itp., itd. Zielono, i owszem jest, ale w głowach polityków, którzy opowiadają społeczeństwu bzdury sądząc, że prawda nigdy się nie wyda, a zniewolone umysły polskich obywateli we wszystko uwierzą. I rzeczywiście - jak dotąd wierzą, ale jak długo? Kryzys nie omija i nie ominie żadnego kraju Unii Europejskiej, a będzie tym głębszy tam, gdzie jest większa bieda i ekonomiczny analfabetyzm, czyli hołdowanie neoliberalnej doktrynie, której wyparli się już nawet sami jej światowi twórcy. Już dokładnie wiadomo, że "niewidzialna ręka rynku" niczego nie uratuje i niczego nie ureguluje, a jest tylko siłą miażdżącą, generującą biedę,bezrobocie,niewolniczą pracę, zbójeckie niszczenie środowiska naturalnego oraz kolejne światowe kryzysy. Ta doktryna jest na rękę najwyżej kilku procentom najbogatszych ludzi w każdym społeczeństwie, którzy bogacą się nadal, gdy reszta biednieje. To oni mają faktyczną władzę, wywierają wpływ na poczynania polityków, doprowadzają do zmian ustaw tak, by były one korzystne dla ich dalszego bogacenia. Zastanówcie się chociażby, skąd w Polsce wzięły się śmieciowe umowy o pracę i na czyją korzyść działają.
Nigdy nie wiadomo, co może być powodem wybuchu społecznego niezadowolenia, które niemal w jednej chwili ogarnia cały kraj. Czasem może to być drobiazg, rzecz pozornie bez znaczenia, która nie wiadomo dlaczego staje się zapalną iskrą. Tak było za czasów Solidarności. Tak może być i teraz, gdy Polacy przestaną wierzyć w zielone i zrozumieją, że padli ofiarą wielkiego oszustwa. A co wtedy? Może zostaną wreszcie spełnione gdańskie postulaty?
niedziela, 9 października 2011
Wynaturzona demokracja
Oto kilka moich uwag z okazji wyborów. Jeśli komukolwiek jeszcze się wydaje, że żyjemy w kraju demokratycznym, to najlepiej będzie, jeśli już zgłosi się do konkursu o nagrodę Darwina lub też zapozna z jakąś rozprawą na temat historii głupoty jako motoru dziejów.
Demos już od dawna nie rządzi (mniej więcej od czasów starożytnej Grecji, z niewielkim epizodem w czasie rewolucji francuskiej). W dzisiejszej Polsce demos może co najwyżej wziąć udział w konkursie na jakąś mniej lub bardziej sympatyczną buzię, a niektórzy (szczególnie panie), żeby zwiększyć swoje szanse w tym konkursie (umownie zwanym wyborami), pokazują znacznie więcej albo od dołu, albo od góry. W końcu warto pokazać co nieco, a nawet zrobić jakąś sztukę lub łamańca, jeśli będzie się za to miało dobrze płatną, stałą umowę o pracę na cztery lata z możliwością przedłużenia na kolejne cztery. O kreatywność (zmorę wszystkich poszukujących zatrudnienia, bo nie wiedzą, o co chodzi) nikt nawet nie myśli pytać, a obecność w pracy nieobowiązkowa.
W Polsce już dawno się zorientowano, że tzw. obietnice wyborcze istnieją tylko dla jaj, a potem to każdy zrobi, co zechce, czyli działa w swoim dobrze pojętym interesie. Nielicznych idealistów nazywa się w nomenklaturze medialnej oszołomami i zwalcza ze wszystkich sił. Idealiści są bowiem niebezpieczni i nieprzewidywalni, a co gorsza - zbyt często mówią prawdę. A przecież lepiej owinąć gówno w kolorowy papierek i podawać na eleganckiej tacy. Gówno pozostaje gównem, ale matołów jest co niemiara i się nabiorą. Smacznego!
Demos już od dawna nie rządzi (mniej więcej od czasów starożytnej Grecji, z niewielkim epizodem w czasie rewolucji francuskiej). W dzisiejszej Polsce demos może co najwyżej wziąć udział w konkursie na jakąś mniej lub bardziej sympatyczną buzię, a niektórzy (szczególnie panie), żeby zwiększyć swoje szanse w tym konkursie (umownie zwanym wyborami), pokazują znacznie więcej albo od dołu, albo od góry. W końcu warto pokazać co nieco, a nawet zrobić jakąś sztukę lub łamańca, jeśli będzie się za to miało dobrze płatną, stałą umowę o pracę na cztery lata z możliwością przedłużenia na kolejne cztery. O kreatywność (zmorę wszystkich poszukujących zatrudnienia, bo nie wiedzą, o co chodzi) nikt nawet nie myśli pytać, a obecność w pracy nieobowiązkowa.
W Polsce już dawno się zorientowano, że tzw. obietnice wyborcze istnieją tylko dla jaj, a potem to każdy zrobi, co zechce, czyli działa w swoim dobrze pojętym interesie. Nielicznych idealistów nazywa się w nomenklaturze medialnej oszołomami i zwalcza ze wszystkich sił. Idealiści są bowiem niebezpieczni i nieprzewidywalni, a co gorsza - zbyt często mówią prawdę. A przecież lepiej owinąć gówno w kolorowy papierek i podawać na eleganckiej tacy. Gówno pozostaje gównem, ale matołów jest co niemiara i się nabiorą. Smacznego!
czwartek, 16 czerwca 2011
Świat według telewizji
Świat według telewizji ma się tyle do świata rzeczywistego, jak operetka do muzyki Beethovena.
Ja już pomijam kanały telewizji prywatnej, gdzie aroganccy i niedokształceni faceci i nie mniej aroganckie panie (również niedouczone) bredzą na jakieś poboczne tematy pod ogólnym hasłem "co kto powiedział". Im powiedział większą bzdurę, tym dla redaktorów jest to ciekawsze. Ale czy rzeczywiście jest ciekawsze dla widzów? Dla pewnej grupy - owszem. Grupa ta charakteryzuje się ciężką niemotą umysłową, która uniemożliwia jej krytyczne myślenie, a w niektórych przypadkach - myślenie w ogóle. W tychże redakcjach niedouczeni redaktorzy (a też i specjalnie wyszkoleni, by ślizgać się po powierzchni wydarzeń) nigdy nie zadają pytania "dlaczego?". "Dlaczego" jest dla nich słowem zakazanym, bo gdyby go użyli, to mogliby coś wyjaśnić z otaczającej nas rzeczywistości, a to nie jest ich celem, tylko utrzymywanie polskich niemot w ich głupocie.
W krajach zachodnich przynajmniej w telewizji państwowej nie słyszy się takiego steku bzdur. Zresztą w prywatnej również. Dlatego też, gdy coś ważnego dzieje się na świecie, człowiek (gdy nie jest niemotą)porzuca polskie bredzenie i włącza kanały zagraniczne. Kiedyś namawiano nas namiętnie do płacenia abonamentu na naszą "misyjną telewizję". Tak więc o tej misji kilka słów na przykładzie dzisiejszego dziennika. Jaka otóż była pierwsza wiadomość? Że frank szwajcarski jest coraz droższy w stosunku do złotówki. Pytam się uprzejmie (choć nasuwały mi się same wulgarne słowa), co to obchodzi ogół telewidzów? Jaki procent z nich (czy raczej promil) wziął kredyty we frankach szwajcarskich? I to nie jest pierwszy dziennik, w którym wałkuje się tę sprawę. Wydaje mi się, że w tym kraju więcej osób zbiera odpadki na śmietnikach, niż pożycza we frankach, ale o tym jakoś nigdy nie usłyszałam w naszej "misyjnej" telewizji. A na koniec i dobicie jeszcze o jakichś urzędniczkach, które z narażeniem życia broniły nie własnej forsy przed bandytami. Według dziennika - bohaterki, dla mnie - idiotki. Bo nikt zdrowy na umyśle nie naraża życia dla pieniędzy, choćby i były we frankach szwajcarskich.
Tak więc w telewizji - zamiast życia, operetka. Niekiedy nawet nazwiska operetkowe, taki Tomczykiewicz chociażby.
Ja już pomijam kanały telewizji prywatnej, gdzie aroganccy i niedokształceni faceci i nie mniej aroganckie panie (również niedouczone) bredzą na jakieś poboczne tematy pod ogólnym hasłem "co kto powiedział". Im powiedział większą bzdurę, tym dla redaktorów jest to ciekawsze. Ale czy rzeczywiście jest ciekawsze dla widzów? Dla pewnej grupy - owszem. Grupa ta charakteryzuje się ciężką niemotą umysłową, która uniemożliwia jej krytyczne myślenie, a w niektórych przypadkach - myślenie w ogóle. W tychże redakcjach niedouczeni redaktorzy (a też i specjalnie wyszkoleni, by ślizgać się po powierzchni wydarzeń) nigdy nie zadają pytania "dlaczego?". "Dlaczego" jest dla nich słowem zakazanym, bo gdyby go użyli, to mogliby coś wyjaśnić z otaczającej nas rzeczywistości, a to nie jest ich celem, tylko utrzymywanie polskich niemot w ich głupocie.
W krajach zachodnich przynajmniej w telewizji państwowej nie słyszy się takiego steku bzdur. Zresztą w prywatnej również. Dlatego też, gdy coś ważnego dzieje się na świecie, człowiek (gdy nie jest niemotą)porzuca polskie bredzenie i włącza kanały zagraniczne. Kiedyś namawiano nas namiętnie do płacenia abonamentu na naszą "misyjną telewizję". Tak więc o tej misji kilka słów na przykładzie dzisiejszego dziennika. Jaka otóż była pierwsza wiadomość? Że frank szwajcarski jest coraz droższy w stosunku do złotówki. Pytam się uprzejmie (choć nasuwały mi się same wulgarne słowa), co to obchodzi ogół telewidzów? Jaki procent z nich (czy raczej promil) wziął kredyty we frankach szwajcarskich? I to nie jest pierwszy dziennik, w którym wałkuje się tę sprawę. Wydaje mi się, że w tym kraju więcej osób zbiera odpadki na śmietnikach, niż pożycza we frankach, ale o tym jakoś nigdy nie usłyszałam w naszej "misyjnej" telewizji. A na koniec i dobicie jeszcze o jakichś urzędniczkach, które z narażeniem życia broniły nie własnej forsy przed bandytami. Według dziennika - bohaterki, dla mnie - idiotki. Bo nikt zdrowy na umyśle nie naraża życia dla pieniędzy, choćby i były we frankach szwajcarskich.
Tak więc w telewizji - zamiast życia, operetka. Niekiedy nawet nazwiska operetkowe, taki Tomczykiewicz chociażby.
sobota, 9 kwietnia 2011
Ach, jak to miło ucierpieć
Wiatr wieje okropny, przegania ciemne chmury i niebo wygląda chwilami bardzo malowniczo. W Smoleńsku spadł śnieg i też wiało, a ci biedni ludzie nie wiadomo po co tam pojechali, chyba żeby im było jeszcze ciężej na sercu. Bo ludzie, a Polacy w szczególności, bardzo lubią pocierpieć, unurzać się w nieszczęściu, świętować rocznice, palić znicze, maszerować w marszach milczenia, modlić się przy krzyżu i co tam, kto jeszcze chce. Podobno dotyczy to jakichś 70 procent populacji, a reszcie to zwisa. Szczęście, że jest jeszcze te 30 procent, bo byłby to naród już całkowicie oszalały.
Spotykam kiedyś znajomą na poczcie, a ona smutna i przygnębiona. Więc się pytam, czy straciła kogoś bliskiego, a ona na to, że już dawno straciła rodziców i jedyną siostrę, a teraz to cierpi z powodu powodzi. Nie dlatego, że ją zalało, ale że zalało innych. Rok temu odwiedzam inną znajomą - upłakana po pas, bo właśnie pokazują w telewizji pogrzeb pary prezydenckiej. Więc pytam jej się, dlaczego tak rozpacza, przecież za życia prezydenta nie pozostawiała na nim suchej nitki. A ona mi mówi coś w tym sensie, że to tak przyjemnie sobie popłakać. Diabli mnie wzięli, ale zmilczałam.
Polacy cierpią na kompletną atrofię sensownego działania, postaw obywatelskich, organizowania się w obronie słabszych i pokrzywdzonych czy dla jakiejś ważnej sprawy społecznej. Za to bardzo lubią sobie pocierpieć i zapalić znicz. To nic nie kosztuje, nie naraża na utratę energii (która przyda się dla własnych egoistycznych celów) ani nie przyczynia się do jakichś nieprzyjemności. Prawdziwy raj dla masochistycznych histeryków ta Polska!
Spotykam kiedyś znajomą na poczcie, a ona smutna i przygnębiona. Więc się pytam, czy straciła kogoś bliskiego, a ona na to, że już dawno straciła rodziców i jedyną siostrę, a teraz to cierpi z powodu powodzi. Nie dlatego, że ją zalało, ale że zalało innych. Rok temu odwiedzam inną znajomą - upłakana po pas, bo właśnie pokazują w telewizji pogrzeb pary prezydenckiej. Więc pytam jej się, dlaczego tak rozpacza, przecież za życia prezydenta nie pozostawiała na nim suchej nitki. A ona mi mówi coś w tym sensie, że to tak przyjemnie sobie popłakać. Diabli mnie wzięli, ale zmilczałam.
Polacy cierpią na kompletną atrofię sensownego działania, postaw obywatelskich, organizowania się w obronie słabszych i pokrzywdzonych czy dla jakiejś ważnej sprawy społecznej. Za to bardzo lubią sobie pocierpieć i zapalić znicz. To nic nie kosztuje, nie naraża na utratę energii (która przyda się dla własnych egoistycznych celów) ani nie przyczynia się do jakichś nieprzyjemności. Prawdziwy raj dla masochistycznych histeryków ta Polska!
środa, 16 marca 2011
Ziutek jest za elektrownią
Ziutek zadzwonił do jednej ze stacji telewizyjnych i oznajmił publicznie, że on jest za budowaniem w Polsce elektrowni atomowej, bo nie "ma innej alternatywy" (powiedział Ziutek), ale żeby nie była blisko jego domu. W ten sposób Ziutek, czyli typ charakterystyczny dla obecnego polskiego społeczeństwa, ukazał cały rozmiar matolstwa tegoż społeczeństwa.
W zachodnich mediach mówi się już nie tylko o katastrofie nuklearnej w Japonii, ale wręcz o apokalipsie. Kolejne doniesienia sugerują powtórkę z Czernobyla. Stosownie do tego zachowują się zachodni politycy, czyli myślą o skontrolowaniu, zamknięciu elektrowni czy ograniczeniu energetyki atomowej. W każdym razie to deklarują. W polskich mediach można usłyszeć o jakimś tam wycieku bez większego znaczenia, a premier idzie w zaparte i z niebywałą bezczelnością, niespotykaną arogancją, która jako premiera powinna go zmieść z powierzchni ziemi, deklaruje - właśnie w takim momencie - chęć budowy elektrowni atomowej w Polsce. Myślę, że dobrze by było zastanowić się i nad premierem i nad Ziutkiem.
Premier to cyniczny typ, który ma doskonałe informacje na temat tego, co wydarzyło się w Japonii, ale wykorzystuje naiwność i niedouczenie maluczkich. To samo zresztą robią polskie media. A dlaczego? Powiedzmy, że w grę wchodzą jakieś powiązania biznesowe, a także wygoda i krótkowzroczność, nader przerażająca u polityków. Łatwiej jest bowiem wybudować jedną elektrownię atomową, której plany już są gotowe, niż tworzyć koncepcję alternatywnych źródeł energii, co wymaga (oprócz pieniędzy) wyobraźni, wynalazczości i jakiejś dozy wizjonerstwa. Przecież wygodniej jest nie myśleć. W tym punkcie premier znajduje punkt styczny z Ziutkiem.
Co do Ziutka, to - jak zostało powiedziane - jest matołem. Nie czyta, nie myśli i dawno już zapomniał, czego go uczono o promieniowaniu radioaktywnym w szkole. Ziutka gówno obchodzi, że inni mogą być poszkodowani przez promieniowanie, byle Ziutka to nie dotknęło (stąd Ziutek chce elektrowni daleko od domu, nie mając pojęcia, że to go też nie ocali). Ziutek jest więc typem aspołecznym. Cechą charakterystyczną umysłu Ziutka jest brak krytycyzmu, więc powtarza bezmyślnie, co usłyszał ("nie ma alternatywy"), a także nie potrafi powiązać jednych faktów z drugimi.
Takich Ziutków wychowaliśmy w naszym społeczeństwie bezmiar. Można by było ich trochę wyedukować, choćby poprzez uczciwe media, ale zadbano, by pozostali matołami. Matoły bowiem będą głosować na polityków, kierując się kolorem krawatu bez wymagań dodatkowych. Wygląda na to, że tylko katastrofa może zmieść z powierzchni ziemi naszych Ziutków, premierów i media - i oby nigdy się nie odrodzili.
W zachodnich mediach mówi się już nie tylko o katastrofie nuklearnej w Japonii, ale wręcz o apokalipsie. Kolejne doniesienia sugerują powtórkę z Czernobyla. Stosownie do tego zachowują się zachodni politycy, czyli myślą o skontrolowaniu, zamknięciu elektrowni czy ograniczeniu energetyki atomowej. W każdym razie to deklarują. W polskich mediach można usłyszeć o jakimś tam wycieku bez większego znaczenia, a premier idzie w zaparte i z niebywałą bezczelnością, niespotykaną arogancją, która jako premiera powinna go zmieść z powierzchni ziemi, deklaruje - właśnie w takim momencie - chęć budowy elektrowni atomowej w Polsce. Myślę, że dobrze by było zastanowić się i nad premierem i nad Ziutkiem.
Premier to cyniczny typ, który ma doskonałe informacje na temat tego, co wydarzyło się w Japonii, ale wykorzystuje naiwność i niedouczenie maluczkich. To samo zresztą robią polskie media. A dlaczego? Powiedzmy, że w grę wchodzą jakieś powiązania biznesowe, a także wygoda i krótkowzroczność, nader przerażająca u polityków. Łatwiej jest bowiem wybudować jedną elektrownię atomową, której plany już są gotowe, niż tworzyć koncepcję alternatywnych źródeł energii, co wymaga (oprócz pieniędzy) wyobraźni, wynalazczości i jakiejś dozy wizjonerstwa. Przecież wygodniej jest nie myśleć. W tym punkcie premier znajduje punkt styczny z Ziutkiem.
Co do Ziutka, to - jak zostało powiedziane - jest matołem. Nie czyta, nie myśli i dawno już zapomniał, czego go uczono o promieniowaniu radioaktywnym w szkole. Ziutka gówno obchodzi, że inni mogą być poszkodowani przez promieniowanie, byle Ziutka to nie dotknęło (stąd Ziutek chce elektrowni daleko od domu, nie mając pojęcia, że to go też nie ocali). Ziutek jest więc typem aspołecznym. Cechą charakterystyczną umysłu Ziutka jest brak krytycyzmu, więc powtarza bezmyślnie, co usłyszał ("nie ma alternatywy"), a także nie potrafi powiązać jednych faktów z drugimi.
Takich Ziutków wychowaliśmy w naszym społeczeństwie bezmiar. Można by było ich trochę wyedukować, choćby poprzez uczciwe media, ale zadbano, by pozostali matołami. Matoły bowiem będą głosować na polityków, kierując się kolorem krawatu bez wymagań dodatkowych. Wygląda na to, że tylko katastrofa może zmieść z powierzchni ziemi naszych Ziutków, premierów i media - i oby nigdy się nie odrodzili.
sobota, 26 lutego 2011
Sprzedawanie złudzeń
W telewizji najazd reklam lekarstw coraz większy i dla człowieka o zdrowych zmysłach nie do wytrzymania.
Koncerny farmaceutyczne nie znają umiaru ani wstydu. Z tego też powodu są to reklamy najgłupsze, traktujące ludzi, jak skończonych debili. A to jakieś opowieści o kichalskich i zarażalskich, a to natychmiastowy sposób na sraczkę, a to cudowny lek na wątrobę, pozwalający żreć góry słodyczy, a to dla pani, co ją piecze, a to dla pana, co za często siusia. Według reklam, lekarstwa te nawet nie leczą, tylko dokonują natychmiastowego cudu, po którym człowiek czuje się, jak nowo narodzony. Reklamy te oczywiście kłamią, łżą bezczelnie i wykorzystują naiwne umysły maluczkich.
W Polsce jest to wyjątkowo podłe działanie koncernów farmaceutycznych, bowiem wykorzystują one fakt, że polska służba zdrowia jest drogą przez mękę. Sprzedają więc ludziom złudzenie cudu samouleczenia i wyciągają od biedaków pieniądze za lekarstwa, które często w ogóle nie leczą. A naiwnych nie brak, mnóstwo Polaków idzie do apteki, zamiast iść do lekarza. I prawo nie ma tu nic do powiedzenia, jak to u nas.
Ja mam takie ciche życzenie, żeby szefowie koncernów, którzy wymyślają takie świetne kampanie reklamowe i zabawiają się ludzkim zdrowiem, musieli oglądać te reklamy przez całą wieczność - już w piekle.
Koncerny farmaceutyczne nie znają umiaru ani wstydu. Z tego też powodu są to reklamy najgłupsze, traktujące ludzi, jak skończonych debili. A to jakieś opowieści o kichalskich i zarażalskich, a to natychmiastowy sposób na sraczkę, a to cudowny lek na wątrobę, pozwalający żreć góry słodyczy, a to dla pani, co ją piecze, a to dla pana, co za często siusia. Według reklam, lekarstwa te nawet nie leczą, tylko dokonują natychmiastowego cudu, po którym człowiek czuje się, jak nowo narodzony. Reklamy te oczywiście kłamią, łżą bezczelnie i wykorzystują naiwne umysły maluczkich.
W Polsce jest to wyjątkowo podłe działanie koncernów farmaceutycznych, bowiem wykorzystują one fakt, że polska służba zdrowia jest drogą przez mękę. Sprzedają więc ludziom złudzenie cudu samouleczenia i wyciągają od biedaków pieniądze za lekarstwa, które często w ogóle nie leczą. A naiwnych nie brak, mnóstwo Polaków idzie do apteki, zamiast iść do lekarza. I prawo nie ma tu nic do powiedzenia, jak to u nas.
Ja mam takie ciche życzenie, żeby szefowie koncernów, którzy wymyślają takie świetne kampanie reklamowe i zabawiają się ludzkim zdrowiem, musieli oglądać te reklamy przez całą wieczność - już w piekle.
sobota, 29 stycznia 2011
Egipt a sprawa polska
W Afryce Północnej Wiosna Ludów, a u nas jęki na temat ruchu turystycznego. Najpierw pojękiwano z powodu Tunezji, a teraz alarm prawdziwy z powodu Egiptu.
Bo co by nas tam obchodziło ponad tysiąc rannych i kilkudziesięciu zabitych w Kairze i innych egipskich miastach, gdy naszym drogim milusińskim, siedzącym bezpiecznie w Hurgadzie czy też diabli wiedzą gdzie, włos z polskiej głowy mógłby spaść. Bo co też nas obchodzi los Tunezji, Egiptu, Jemenu, Algierii, gdzie ludzie wyszli na ulice, zmęczeni kryzysem gospodarczym i brakiem demokracji, gdy jakiś nasz biznesmen, co dorobił się na sprowadzaniu majtek z Chin, mógłby, Broń Boże, nie odbyć w spokoju należnego mu wypoczynku. Co by nas też obchodziła zmiana równowagi sił na świecie, na przykład powstanie akurat nie demokratycznych, ale kolejnych islamistycznych państw na wzór Iranu, gdy polskie rodziny z dziećmi, ach, ach, może nie dolecą z urlopu na czas do ukochanej ojczyzny. Ach, ach, jak my Polacy o siebie dbamy! Szczególnie, gdy nie potrzeba.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych urządziło nawet konferencję prasową pod hasłem: "jechać, czy nie jechać na urlop do Egiptu". To bardzo ważna sprawa zagraniczna, niesamowicie ważna. Przerażające, jak te polskie umysły, które niegdyś stworzyły Solidarność i własną Wiosnę Ludów w Europie Wschodniej (o powstaniach i polskim romantyzmie nie wspominając) do cna skarlały. Z punktu widzenia dziennikarzy i polityków, my, Polacy mamy mentalność Edka z bazaru, który nie widzi w tym nic niestosownego, by sobie bezpiecznie chlać wódkę w egipskim hotelu, gdy na ulicach giną ludzie.
Myślę, że wielu ludzi w Polsce jest obrażonych takim tokiem rozumowania. Myślę, że wielu ludzi w Polsce potrzebuje i innych dziennikarzy i innych polityków. Kolejna Wiosna Ludów w Polsce bardzo by się przydała.
Bo co by nas tam obchodziło ponad tysiąc rannych i kilkudziesięciu zabitych w Kairze i innych egipskich miastach, gdy naszym drogim milusińskim, siedzącym bezpiecznie w Hurgadzie czy też diabli wiedzą gdzie, włos z polskiej głowy mógłby spaść. Bo co też nas obchodzi los Tunezji, Egiptu, Jemenu, Algierii, gdzie ludzie wyszli na ulice, zmęczeni kryzysem gospodarczym i brakiem demokracji, gdy jakiś nasz biznesmen, co dorobił się na sprowadzaniu majtek z Chin, mógłby, Broń Boże, nie odbyć w spokoju należnego mu wypoczynku. Co by nas też obchodziła zmiana równowagi sił na świecie, na przykład powstanie akurat nie demokratycznych, ale kolejnych islamistycznych państw na wzór Iranu, gdy polskie rodziny z dziećmi, ach, ach, może nie dolecą z urlopu na czas do ukochanej ojczyzny. Ach, ach, jak my Polacy o siebie dbamy! Szczególnie, gdy nie potrzeba.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych urządziło nawet konferencję prasową pod hasłem: "jechać, czy nie jechać na urlop do Egiptu". To bardzo ważna sprawa zagraniczna, niesamowicie ważna. Przerażające, jak te polskie umysły, które niegdyś stworzyły Solidarność i własną Wiosnę Ludów w Europie Wschodniej (o powstaniach i polskim romantyzmie nie wspominając) do cna skarlały. Z punktu widzenia dziennikarzy i polityków, my, Polacy mamy mentalność Edka z bazaru, który nie widzi w tym nic niestosownego, by sobie bezpiecznie chlać wódkę w egipskim hotelu, gdy na ulicach giną ludzie.
Myślę, że wielu ludzi w Polsce jest obrażonych takim tokiem rozumowania. Myślę, że wielu ludzi w Polsce potrzebuje i innych dziennikarzy i innych polityków. Kolejna Wiosna Ludów w Polsce bardzo by się przydała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)