poniedziałek, 18 października 2010

Czerwony potwór

Nie uwierzycie. Nowa torebka pożarła mi wszystkie dokumenty i klucz do mieszkania siostry, a potem jeszcze łyknęła e-papierosa. A przecież powinnam jej się strzec od samego początku, bo była w diabelskim czerwonym kolorze, a do tego w nieprzyzwoitym malinowym odcieniu. Oczywiście wszystko było na pewnego nieszczęsnego menela, któremu w tunelu pod dworcem zakupiłam na jego wyraźne życzenie dwa pączki z lukrem. Wyszło na to, że ukradł, choć dziwiło mnie niepomiernie, że nie tknął pieniędzy. W tym miejscu osobiście go przepraszam, bo - jak zostało powiedziane powyżej - winna była torebka.

Po tym nieszczęsnym wydarzeniu udałam się na pobliski posterunek policji, gdzie przyjął mnie policjant ze znękanym wyrazem twarzy, bo właśnie wyrwał ząb. Twierdził, że ma straszny kołowrót, choć echo moich kroków niosło się po pustych korytarzach. Nie będę się tu wdawać w opis dalszych perypetii z policją, w każdym razie udało mi się uzyskać stosowne zaświadczenie o zaginięciu dokumentów.

Brak e-papierosa mocno odbił się na moim zdrowiu psychicznym, więc wyszperałam zachowaną na ciężkie czasy paczkę mentolowych, a potem trzęsącymi rękami zaczęłam szukać zapalniczki. W szufladzie z kosmetykami natrafiłam na coś czarnego i podłużnego. Nie była to jednak zapalniczka, tylko zaginiony od trzech miesięcy modem do internetu. Zaginięcie dokumentów i e-papierosa nadal pozostawało tajemnicą.

Mimo głębokiego przekonania, że z tą torebką jest coś nie tak, nie dałam się opętać przesądom i wykonałam co należy, aby nikt nie hulał z moimi dokumentami po mieście i kupował na mój koszt sprzętu audiowizualnego i różnych innych głupot. Kiedy już się tak nachodziłam, natelefonowałam i nastałam w kolejkach, przyszło mi do głowy, aby jak najdokładniej obejrzeć w tej cholernej torebce kieszonkę na dokumenty. W środku wyglądała całkiem normalnie, ale z jednego boku - bardzo zmyślnie - nie została zaszyta. I tak też przez ów trudno zauważalny otwór wpadało wszystko, co do kieszonki trafiło, by spocząć spokojnie na dnie torebki pod podszewką, jak skarby na dnie morza. Torebka została przeceniona i czekała spokojnie na amatora, kusząc swoją czerwonością, by mogła prowadzić swój niecny proceder i pożerać najpierw małe przedmioty, a potem coraz większe i puchnąć, jak wielki morski potwór.

Złapałam tego czerwonego potwora i równym, solidnym ściegiem zaszyłam jego paszczę. Pytanie - co ja w nim zaszyłam?

poniedziałek, 4 października 2010

Prześcieradło z gumką

Udałam się do sklepu, żeby kupić prześcieradło. Jakiekolwiek, ostatecznie mogłoby być nawet w kratkę albo kwiatki. Byle byłby to zwykły kawałek materiału, który kładzie się na łóżko. Były tylko z gumką. Całe potworne półki prześcieradeł z gumką we wszystkich możliwych kolorach i rozmiarach. Zaczęło mi się mieszać w głowie od tych cholernych prześcieradeł, a tu jeszcze na każdym prześcieradle inny rozmiar, a ja - w swej naiwności - nie zmierzyłam łóżka przed wyjściem z domu. I nigdy zresztą nie zmierzę, bo mi się nie chce. Tak oto możliwość zakupu prześcieradła została mi odebrana, a ja w tym prześcieradłowym królestwie czułam się, jak zgłodniały król Midas, któremu kawałek chleba zamienił się pod palcami w złoto.

Nasz świat jest coraz głupszy i coraz bardziej skomplikowany. Składa się z instrukcji obsługi urządzeń, których nikt nie rozumie i wielostronicowych umów maczkiem, których też nikt nie rozumie, a poza tym nie ma zdrowia czytać. A także mnóstwa nikomu nie potrzebnych przedmiotów o naturze gadżetu. Ponieważ zasadą współczesnej gospodarki jest produkowanie coraz i coraz więcej, ten szalony kołowrót powoduje, że supermarkety duszą się od nikomu nie potrzebnych rzeczy, a głupcy, jak poławiacze pereł, szukają wśród prześcieradeł z gumką tego jednego upragnionego. A potem kupują za małe, bo nie zmierzyli łóżka.

Ciekawe, czy sami opamiętamy się w tym szaleństwie, czy też wybuch jakiejś supernovej zniszczy naszą cywilizację oraz - co za ulga! - wszystkie na świecie prześcieradła z gumką.