czwartek, 16 grudnia 2010

Nagradzanie za rujnowanie

Ci z PKP mają od lat zadziwiający obyczaj, by zmieniać rozkłady jazdy w najmniej odpowiednim momencie. Najlepiej zimą i przed świętami. Bo wtedy najwięcej ludzi jeździ koleją, a co za tym idzie więcej pasażerów można wykończyć wystawaniem na mrozie, gdy pociągi jeżdżą, jak chcą. Tak też było ostatnio, gdy znów zmieniono rozkład jazdy. Ludzie pętali się po dworcach nieprzytomnie, a w Katowicach odkryli nawet nieistniejący peron piąty, który podobnież prowadzi do Hogwardu.

Za zabawę w maltretowanie pasażerów trzech prezesów spółek PKP ukarano odebraniem rocznych nagród. Niektórzy mówią, że to dęta sprawa, bo prezesi nagrody już pobrali wcześniej. W ten sposób jednak dowiedzieliśmy się, że prezesi spółek PKP rokrocznie dostają nagrody w wysokości około 30 tysięcy złotych każdy. Nagrody zazwyczaj się wręcza za wzorowe funkcjonowanie jakiejś firmy, ale na polskiej kolei ta zasada nie obowiązuje.

Szefostwo PKP dostaje bowiem nagrody za sabotaż własnej firmy i doprowadzanie jej do kompletnej ruiny, by potem można ją było korzystnie sprzedać jakiejś zagranicznej korporacji od kolei. Korzystnie oczywiście dla tej korporacji, broń Boże dla naszego państwa, bo to by było niezgodne z ideą wolnego handlu. Stąd nagradzanie za rujnowanie.

Prezesi spółek PKP latami ciężko pracowali na swoje doroczne nagrody i wysokie pensje. Udało im się zrujnować lub doprowadzić do zamknięcia liczne dworce. Niektóre były tak brudne (Katowice, Warszawa), że trudno się było domyślić pierwotnego koloru ścian albo posadzki. Gdy w Warszawie na dworcu coś okropnie śmierdziało, okazało się, że bliżej niezidentyfikowani handlarze trzymali w podziemiach tony nadpsutego mięsa na kebaby. Już za samo to jakiś prezes od dworca powinien dostać ekstra premię.

Prezesom udało się też doprowadzić do zrujnowania torów, dzięki czemu pociągi poruszają się w ślimaczym tempie, zamknąć tysiące połączeń, nękać pasażerów awariami lokomotyw, nieogrzewanymi wagonami i brudnymi wychodkami. Prezesi bardzo więc się starali, by dostawać coroczne nagrody i premie.

Normalnie powinno ich się wsadzić za to wszystko do więzienia, ale u nas łatwiej tam posłać staruszkę, która ukradła batonik albo rowerzystę, który jechał polną drogą po pijanemu do sklepu GS. To obrazuje, w jakim kraju żyjemy i co warta jest nasza demokracja.

środa, 15 grudnia 2010

Zielono w głowach

Gdy politycy w innych krajach europejskich zastanawiają się, czy nie wyjść ze strefy euro, bo wspólna waluta przyczyniła się u nich do pogłębienia kryzysu ekonomicznego, nasi debatują nad zmianami w konstytucji, które pozwolą Polsce do strefy euro wejść.

Gdy w wielu krajach europejskich trwają burzliwe manifestacje, wyrażające niepokój społeczeństw z dotychczasowego kierunku neoliberalnych rządów, u nas temat ten jest w mediach prawie nieobecny, bo dziennikarze zajmują się głównie tym, co który polityk powiedział na drugiego polityka. A im polityk głupszy, gadający banały, zgoła bezsensowne bzdury czy po chamsku agresywny - tym większe ma wzięcie w telewizji. Bo mądrość jest o wiele mniej widowiskowa i - jak się wydaje - Polakom coraz mniej potrzebna.

Dlatego też durnie rządzą coraz bardziej durnowatym społeczeństwem. Nie ma w tym nic dziwnego, bo rządzący są przecież emanacją społeczeństwa, przynajmniej w ustrojach demokratycznych. Stąd równowaga: społeczeństwo głupie, politycy też głupi. Zaś mądre i dojrzałe społeczeństwa wolą wybierać mądrych i dojrzałych polityków. A gdy im się ich rządy nie podobają, wychodzą na ulice.

Polacy generalnie nie wiedzą, że inni wychodzą na ulice i mało ich to zresztą obchodzi. Polacy na ulice nie wychodzą, bo przyjemnie im jest nurzać się w błotku głupoty, które jest dla nich środowiskiem naturalnym, jak dla kaczek bajoro. Mówi im się, że Polska jest zieloną wyspą, no to wierzą, chociaż w innych krajach UE nawet w kryzysie żyje się o wiele lepiej, niż w Polsce, a już z pewnością nikt tam nie grzebie po śmietnikach w poszukiwaniu jedzenia i resztek czegokolwiek.

Polska rzeczywiście jakoś tam uniknęła kryzysu, bo inaczej wszyscy musielibyśmy przenieść się na śmietniki. Stało się to w dużej mierze dlatego, że nie byliśmy w strefie euro. Teraz ma to się zmienić.

Gdy na ulicach państw europejskich zaczyna się kolejna Wiosna Ludów, na naszej zielonej wyspie, najbardziej zielono jest w głowach polityków, a w głowach Polaków - ciemność i zamęt.

wtorek, 14 grudnia 2010

Biedny samochodzik

Moja znajoma wpadła pod samochód i od kilku miesięcy leży na łóżku ortopedycznym. Jej nogi, strzaskane przez uderzenie samochodu, nie chcą się zrastać, a jej wiara, że jeszcze kiedykolwiek będzie chodzić, choćby o kulach, coraz bardziej zanika, ustępując miejsca rozpaczy. Moja znajoma jest osobą samotną, przez całe życie opiekowała się rodzicami, wiernie towarzysząc im aż do śmierci. Teraz nie ma kto zaopiekować się nią. Za opiekę musi płacić, a jej niewielkie oszczędności topnieją w zastraszającym tempie. Za to zbliża się widmo domu opieki społecznej, choć jest osobą stosunkowo młodą.

W tej sytuacji nie udało jej się dotrzeć na rozprawę, na której miała wystąpić jako oskarżona, a kierowca, który ją najechał - jako poszkodowany. Nie ma tu żadnej pomyłki - kierowca okazał się poszkodowany, czy też raczej jego samochód, bo być może wgniotła mu maskę, a nawet zarysowała drogocenny lakier. Moja znajoma nie pamięta, jak było, bo zaraz straciła przytomność, a gdy ją odzyskała, pamięć nadal ją zawodziła z powodu szoku. W każdym razie liczy się z tym, że będzie płacić kierowcy odszkodowanie za swoje połamane nogi, być może już jako pensjonariuszka domu opieki społecznej.

Pieszy w naszym kraju jest elementem zbędnym i szkodliwym dla ruchu samochodowego, co potwierdza polskie prawodawstwo. Najlepiej by było, żeby piesi w ogóle nie poruszali się po mieście, to wtedy samochody mogłyby swobodnie jeździć i nikt by pod nie wchodził i nie denerwował kierowców. Jeżeli piesi koniecznie muszą chodzić, to powinni być odpowiednio oznaczeni, najlepiej w różne elementy odblaskowe, pozawieszane na różnych częściach ciała. No i stać spokojnie, przepuszczać wszystkie możliwe samochody, również na przejściach dla pieszych. Bowiem piesi w polskim prawodawstwie mają niewiele praw, a jeśli nawet je mają, to nikt ich nie respektuje, o czym świadczy ilość ludzi, przejechanych na przejściach dla pieszych. Pod tym względem jesteśmy podobni do różnych dzikich krajów, bynajmniej nie europejskich.

Mojej znajomej w ułamku sekundy zawaliło się życie, samochód zaś, jeśli się nie mylę, miewa się dobrze. No może jest trochę zadrapany albo wgnieciony. Ale zawszeć to krzywda dla samochodu i moja znajoma powinna to wziąć pod uwagę, zamiast bezmyślnie pchać się pod koła.

środa, 8 grudnia 2010

Duch Fredry nie ginie

Było, jak u Fredry, a nawet zabawniej. Na ulicę wylegli gapie, a wygodne miejsce w oknach zajęli sąsiedzi z naprzeciwka. Przybiegła właściciela warzywniaka, kwiaciarka, mój znajomy z księgarni, adwokat z pobliskiej kamienicy i dozorca Andrzej. Zjawiła się też straż miejska i policja. Za służbami nadciągnęli robotnicy z butlami i palnikami acetylenowymi.

Zaczęło się dobrych kilka lat temu. Jedną z kamienic odziedziczył pewien paranoiczny koleś. Najpierw zadbał o to, aby kompletnie zatruć życie nielicznych lokatorów tej, co tu dużo mówić, ruiny. Lokatorzy dzielnie bronili się za pomocą sądowych procesów, ale koleś i tak ich wykończył, więc się wszyscy wyprowadzili. Ucieszony koleś zaczął zamurowywać okna i odgradzać się od ulicy najpierw ogrodzeniem z siatki, a potem za pomocą solidnej metalowej konstrukcji. W ten sposób okoliczna ludność straciła możliwość chodzenia na skróty błotnistą ścieżką obok dzikich ogrodów, gdzie w pokrzywach walały się butelki po winach prostych. Tak by już zostało, gdyby nie pewien projekt wybudowania tu ulicy, która - historycznie rzecz ujmując - już kiedyś istniała i nazywała się romantycznie Zatyłki.

Część ludności była zdania, że nowe Zatyłki nigdy nie powstaną, bo koleś znajdzie sto sposobów, by wstrzymać prace i dokonać żywota za metalowym murem w pustej kamienicy (gdzie straszą sowy i puszczyki). Jednak wybiła jego godzina. Ludność, robotnicy i władza zgromadzili się z rana przed płotem, a koleś wlazł na drabinę z drugiej strony i drogą słownej perswazji próbował ich zniechęcić do dalszych działań. Nic to nie dało. Robotnicy wyciągnęli palniki i przystąpili do rozpruwania metalu. Tymczasem koleś, ku uciesze gawiedzi, zaczął rzucać na nich przez płot łopaty brudnego śniegu. Policja gapiła się bezmyślnie, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Koleś znowu wlazł na drabinę i z narażeniem utraty jednego z członków próbował odtrącić ręką palnik. Jednak jego samotna klęska już była przesądzona. Ogrodzenie rozebrano i wywieziono, by kolesiowi nie przyszło do głowy grodzić od nowa podczas najbliższej nocy.

I to by było na tyle, gdyby nie opowieść ludności, że w głębi dzikich ogrodów jest jeszcze jeden szalony właściciel, o wiele lepiej obwarowany i otoczony zasiekami. Podobnież z nim już nie pójdzie tak łatwo. Duch Fredry w narodzie nie ginie.

środa, 1 grudnia 2010

Nie polezie orzeł w...

Nie mam wątpliwości, że w naturze istnieje uniwersalne postrzeganie piękna. Takie same dla biedronki, pszczoły, ptaka i człowieka. Co za tym idzie, ten uniwersalizm (jeden z wielu) oznacza także możliwość, przynajmniej na pewnym poziomie, porozumienia się ze sobą wszystkich istot żywych na Ziemi. Bo ja nie wierzę w zwierzęcy instynkt, który nie wiadomo, co oznacza i jest rodzajem wytrychu dla opisania zachowań, które wydają się rozumne, ale według zadufanego w sobie człowieka (patrz - naukowca)takimi być nie mogą.

Są dwie odmiany rajskich ptaków: bajecznie kolorowe oraz szare i niepozorne. Bajecznie kolorowe wykonują oszałamiające tańce godowe, potrząsają barwnymi piórkami, stroszą się, wykorzystują grę świateł. Można założyć, że działają w amoku i nie wiedzą, co czynią, choć natura wie doskonale. To, że natura wie, jest jednak rozumowaniem karkołomnym, bo trzeba by jej przyznać atrybuty istoty rozumnej.

Jednak o wiele bardziej interesujące są niepozorne rajskie ptaki, zwane altannikami. Altanniki w okresie godowym budują altany, misterne budowle, splecione z traw i gałązek. Altany są wybudowane ze wszystkimi zasadami sztuki architektonicznej: mają spadzisty dach, ściany, wejście, są proporcjonalne i nic się w nich nie kiwa ani nie chwieje. To porządne budowle, które mógłby, w innych proporcjach, wykonać człowiek, a wielu z nich wykonać by nie potrafiło. Otóż czy pewnym być należy, że ptak taką konstrukcję wykonuje "instynktownie", a człowiek rozumnie? Właściwie dlaczego?

Altanniki budują te domki, by pochwalić się przed samicami i zdobyć ich względy. Jednak nie tylko sama uroda budowli ma zawrócić w głowie samicy. Ptaszki ozdabiają je kwiatami, kolorowymi kamyczkami, mieniącymi się pancerzami żuków. Nie rozrzucają ich bezmyślnie, ale tworzą z nich rodzaj przemyślanej, barwnej ekspozycji. Ptaki postrzegają więc piękno tak samo, jak ludzie, a także znają zasady harmonii i kompozycji.

Pszczoły też wiedzą, co ładne, dlatego siadają na kwiatkach, które wabią je kształtem, kolorem i zapachem, a nie - za przeproszeniem - na gównie. Muchy wprawdzie to lubią, ale wśród ludzi też nie brakuje takich, którzy lubią się unurzać w nieczystościach. Na tym polega jedność wszystkich istot żywych.